niedziela, 24 listopada 2013

UNESCO - The Great Wall

Kilka dni temu chciałam rozpisać się jak to wszystko idzie ku lepszemu. Jakie mam dwa tygodnie fajnych praktyk i ile się uczę. Nawet zmęczenie było satysfakcjonujące, a ja sama już myślałam o tym, że po sesji uda mi się wrócić do mojego hobby. Problem pojawił się już w zeszłą niedzielę, w trakcie wykładów mama zadzwoniła, że tata ma 43 stopnie gorączki - dała mu dwie aspiryny i dziwiła się czemu nie spada. Kazałam wezwać karetkę, ale tata jej odmówił i ona ustąpiła. Zadzwoniła znowu, tym razem wyjaśniłam jak robić okłady, jak zmieniać środki i jakich ziół ma użyć. Po godzinnej gorącej linii temperatura spadła. Rodzice zbagatelizowali. Dzwoniłam w poniedziałek i we wtorek prosząc aby poszli do lekarza, ale nie. W końcu na środę wzięłam wolne, żeby pojechać po ojca i zabrać go o przychodni. Nie zdążyłam dostał skoku gorączki w nocy i stracił przytomność, karetkę wzywałam na odległość, bo matka wpadła w panikę. Trafił do Wołomina w stanie krytycznym. Nie spałam całą noc, płakałam... gdyby nie psycholog w przedszkolu Daniela chyba nie wzięłabym się w garść, szczególnie że lekarze twierdzili, że umrze, albo zamieni się w warzywo - orzeczono ropne zapalenie opon mózgowych. Nikt nie wiedział, czy to kwestia wypadku, czy bakterii. W środę z dzieciakami jeździłam między szpitalem w Wołominie, a Zakaźnym w Warszawie prosząc o przeniesienie. Dopiero następnego dnia udało się wygospodarować miejsce i całe szczęście, bo leki nie działały. Gdy właśnie jechałam do ojca z pracy zadzwonił Paweł - dostał jakiegoś dziwnego ataku, szkoda gadać ile miałam na liczniku zawracając po niego na Krakowską. Gdy przyjechałam był ledwo przytomny - kolejny dzień spędziłam w szpitalach tym razem na Kasprzaka i Banacha, z dzieckiem na rękach, niemal wymuszając na pielęgniarkach by łaskawie zbadały "męża". Od dojechania do pierwszej diagnozy minęło 9 godzin! Potem kolejne dwie czekania i dopiero drugi szpital. W końcu zadzwoniłam po teścia, żeby ściągnąć go z Krakowa. Paweł jest od piątku po południu w domu, słania się na nogach. Problemem jest błędnik, dostał leki "geriatryczne" - tak się śmiejemy, bo te same zażywa nasza 90-letnia babcia i jest ciut lepiej, ale strach zostawić go samego. Diagnozy dotąd nie ma. W tym czasie u ojca byłam trzy razy, dwa ledwo mnie poznał, ale dziś siedział, rozmawiał normalnie, pamiętał że ma wnuki. W tym wszystkim ja spanikowana i robiąca za silną i opiekuńczą, choć w głębi odchodziłam od zmysłów. Staram się nawet nie myśleć, co jeszcze czeka mnie w tym roku. 
Jak widzicie kartka jest tylko pretekstem, ale wybrałam ją świadomie. Wielki Mur zbudowano stulecia temu, bez udziału technologii, siłą wyobraźni i ludzkich rąk. Przetrwał naprawdę wiele, stoi jednak nadal, dumny i wspaniały i sądzę, że ja też to przetrwam, choć nie do końca umiem sobie to wyobrazić. Zamykam oczy i nie mam już nawet marzeń, gdzieś wewnątrz mnie cichutko dźwięczy jedynie mały dzwoneczek podpowiadający mi, że muszę gdzieś uciec, wydostać się na chwilę, zapomnieć o wszystkim - tylko gdzie? Jak? Kiedy? Za co? 
English: This is not MY YEAR. I am tired and in panic, I am really afraid whats more I will have to carry. First Eric, than car accident and now my dad near death in hospital and Pauls attack that brough me to hospital once again. Yes postcard what my only little escape and I choose it because the Great Wall is something unbelivable. Created without technology only by imagination and power of human bare hands. It is still a reale miracle after so many years so maybe if it last so long, maybe I will be able to live despite al those trobles?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz