Chojnik
to ostatni punkt na mojej mapie wycieczek tuż przed urodzeniem
pierwszego syna. Zwiedzałam go z wujkiem i byłym już mężem.
Ciekawostką jest, że przez krótki czas byłam również członkiem
bractwa rycerskiego rezydującego właśnie w tym zamku i tam po raz
pierwszy strzelałam z kuszy. Niesamowita twierdza wzniesiona na
skalistym szczycie opadającym od południa pionową ścianą, choć
niewielkich rozmiarów to przez swoje położenie niezwykle trudna do
zdobycia, zachwyciła mnie od razu. Jednak kiedy zwiedzałam ją lata
temu pocztówki widać nie były w modzie, a magnez też był tematem
zamkowemu straganowi obcym. Jedyne co zapamiętałam naprawdę
dobrze, to legenda księżniczki Kunegundy, córki właściciela
zamku. Jej kaprysem było, ażeby kandydat na męża, objechał konno
w pełnej zbroi zamkowe mury. Nikomu się to nie udawało, a kolejni
śmiałkowie ginęli spadając w przepaść, aż pewnego razu przybył
na zamek rycerz z Krakowa, który dokonał zdaje się niemożliwego.
Kiedy jednak oczarowana księżniczka ofiarowała mu swoją rękę -
odrzucił jej starania za powód podając okrucieństwo jej próby i
odjechał pozostawiając niewiastę samą. Poniżona i niechciana
panna rzuciła się w przepaść z murów, z których spadali
śmiałkowie wysyłani przez nią na śmierć. W księżycowe noce
widać ponoć rycerza objeżdżającego zamkowe mury, ciekawa to
wizja, czyżby bowiem konkurent wrócił do swej damy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz