Coś chciałam i nie wiem co, znów
zrobiłam się senna, czas chyba na kolejną herbatę – moje
lekarstwo na przysypianie (dzięki Nika za podpowiedź, bo już
traciłam nadzieję na resztki przytomności). Tak sobie siedzę i
próbuję się w sobie zebrać do dalszych porządków, do zrobienia
prania i co najważniejsze do tej nieszczęsnej pracy. W tym roku
jakoś kiepsko mi to wychodzi. Przybija mnie niemal wszystko, mam
tylko krótkie zrywy, obiecuję sobie, że to już dziś, zaraz,
teraz i wielkie nic z tego wychodzi. Zaczynam się zastanawiać, czy
ja się czasem nie boję tego co nastanie po obronie. Czy to nie ten
wewnętrzny lęk mnie tak paraliżuje, bo może studia to tylko
kolejna wymówka do odwlekania takiej pełnej dorosłości. Może to
taki pretekst do udawania, że wciąż się jest tym młodym i
beztroskim, mimo że od lat wcale tak nie jest? Przyznam się, że
najgorzej wychodzi mi autoanaliza. Wolę jednak uciec od tego i zająć
się bardziej nieco przyziemnie pocztówkami. W końcu jednak zbiorę
się w sobie i może sama siebie pozytywnie zaskoczę.
Kolejna kartka i kolejna historia,
tym razem przysłana mi przez Rase – Litwinkę mieszkającą w
Wielkiej Brytanii wraz ze swym mężem i dziećmi. To prawdziwie
mieszana rodzina, ponieważ małżonek pochodzi z Pakistanu. Przyszło
mi do głowy, że ten typ kosmopolitycznych mieszanek mnie cieszy. W
radosny sposób dowodzi bowiem, że naprawdę możemy wzbić się
ponad podziały.
Też robi mi się miło, kiedy wiem, że ludzie mogą wybić się ponad podziały i stereotypy. Najciekawsza rodzina, z jaką miałam styczność, to rodowity amerykanin, jego żona, peruwianka, dwoje ich adoptowanych dzieci - córka z Hawajów i syn afroamerykanin oraz ich rodowity syn, pół-peruwiańczyk. Niezły miks kulturowy i to w jednej rodzinie! :)
OdpowiedzUsuńA pocztówka z tego posta po prostu świetna - lubię takie grafiki, mają swój szczególny urok.