Przede mną trudny czas i naprawdę
ciężkie decyzje do podjęcia. Zacznijmy jednak od początku. W
ostatni weekend odwiedził mnie mój wujek. Akurat odebraliśmy go z
lotniska i zabraliśmy do rodziców. To jego pierwsza wizyta od dwóch
lat i wpadł bidny do Polski w samym środku afery podsłuchowej.
Ludzie uwierzcie mi jak ja cię cieszę, że nie mam TV to głowa
mała, bo kiedy nasłuchałam się od rodziców i z mediów (oni nie
pozbyli się tego pochłaniacza czasu), to aż mi się słabo
zrobiło. No i tak jakoś od słowa do słowa wyszło, że skoro już
dyplom robię (w końcu), to może przeprowadzka. Nie byle gdzie, bo
do UK. Jeśli spytacie mnie czy bym chciała, to odpowiedź jest
banalna. Jasne, że chcę! Nie startowałabym od przysłowiowego
zera, bo mam tam gdzie mieszkać, wujek poszukałby mi pracy nim bym
przyjechała, więc nie jest to wyprawa w totalne nieznane. Z drugiej
strony tu wiem do jakiej szkoły poślę dzieci, tam jeśli myślę o
szkole waldorfskiej musiałabym zarabiać na tyle dobrze, by było
mnie na nią po prostu stać, a do tego musiałabym dzieci dowozić
50,5 mili (wedle google maps to jakieś 1h 06 min). To wszystko
trzeba ogarnąć, poukładać zorganizować. W dodatku Eryk
niekoniecznie chce jechać. Dzieci nie znają angielskiego, ja muszę
go poprawić jeżeli kiedykolwiek chciałbym tam pracować w swoim
zawodzie. Koszty szkoleń waldorfskich są tam wyższe, no i boję
się że chwile mi zajmie oswojenie się z językiem na tyle bym
mogła w nim swobodnie studiować. Z drugiej strony... co tu mówić,
to są tylko lęki, lęki do opanowania ale perspektywy są o wiele
lepsze niż u nas mimo że UK to nie raj dla przyjezdnych. Wolałabym
oczywiście, żeby pierwszy wyjechał Paweł, ale on ma chyba nawet
większe opory niż ja. Z Danielem rozmawiałam o tym niemal od razu
po rozmowie z wujkiem, a mój 4 latek po wstępnej rozmowie o szkole,
nowych ludziach i innym języku zadał tylko dwa proste pytania:
„Pomożesz mi? Będziemy mogli czasem polecieć do dziadków?” A
gdy tylko otrzymał odpowiedź twierdzącą, przytulił się i
stwierdził, że damy radę. Damy radę bez Eryka i taty, bo jak się
stęsknią to sami przyjadą. Dziwne to moje dziecko, potrafi być
nadpobudliwym nicponiem, ale gdy przychodzi co do czego jest
rozsądniejszy niż wielu dorosłych ludzi, których znam.
Do tej mojej wewnętrznej szarpaniny
dołączyłam trzy kartki, bynajmniej nie z Wielkiej Brytanii.
Dostałam je z Niderlandów, a przyszły z myślą o Danielu. To
piękne ilustracje do Holenderskich opowiadań dla dzieciaków,
wszystkie wydane przez ArtUnlimited.
Cokolwiek postanowisz, wiem, że dasz sobie radę :*
OdpowiedzUsuńciekawam dalszego rozwoju akcji :)
OdpowiedzUsuńjak syn wierzy, że się uda - to będzie dobrze :)
Trzymam kciuki :) trzeba próbować :)
OdpowiedzUsuńPiękne pocztówki.
OdpowiedzUsuńCo się stało z blogiem? Mam nadzieje że będzie się chwalić nadal z nami sowim pocztówkami.
Pozdrawiam :)