środa, 25 czerwca 2014

Wewnętrna szarpanina



Przede mną trudny czas i naprawdę ciężkie decyzje do podjęcia. Zacznijmy jednak od początku. W ostatni weekend odwiedził mnie mój wujek. Akurat odebraliśmy go z lotniska i zabraliśmy do rodziców. To jego pierwsza wizyta od dwóch lat i wpadł bidny do Polski w samym środku afery podsłuchowej. Ludzie uwierzcie mi jak ja cię cieszę, że nie mam TV to głowa mała, bo kiedy nasłuchałam się od rodziców i z mediów (oni nie pozbyli się tego pochłaniacza czasu), to aż mi się słabo zrobiło. No i tak jakoś od słowa do słowa wyszło, że skoro już dyplom robię (w końcu), to może przeprowadzka. Nie byle gdzie, bo do UK. Jeśli spytacie mnie czy bym chciała, to odpowiedź jest banalna. Jasne, że chcę! Nie startowałabym od przysłowiowego zera, bo mam tam gdzie mieszkać, wujek poszukałby mi pracy nim bym przyjechała, więc nie jest to wyprawa w totalne nieznane. Z drugiej strony tu wiem do jakiej szkoły poślę dzieci, tam jeśli myślę o szkole waldorfskiej musiałabym zarabiać na tyle dobrze, by było mnie na nią po prostu stać, a do tego musiałabym dzieci dowozić 50,5 mili (wedle google maps to jakieś 1h 06 min). To wszystko trzeba ogarnąć, poukładać zorganizować. W dodatku Eryk niekoniecznie chce jechać. Dzieci nie znają angielskiego, ja muszę go poprawić jeżeli kiedykolwiek chciałbym tam pracować w swoim zawodzie. Koszty szkoleń waldorfskich są tam wyższe, no i boję się że chwile mi zajmie oswojenie się z językiem na tyle bym mogła w nim swobodnie studiować. Z drugiej strony... co tu mówić, to są tylko lęki, lęki do opanowania ale perspektywy są o wiele lepsze niż u nas mimo że UK to nie raj dla przyjezdnych. Wolałabym oczywiście, żeby pierwszy wyjechał Paweł, ale on ma chyba nawet większe opory niż ja. Z Danielem rozmawiałam o tym niemal od razu po rozmowie z wujkiem, a mój 4 latek po wstępnej rozmowie o szkole, nowych ludziach i innym języku zadał tylko dwa proste pytania: „Pomożesz mi? Będziemy mogli czasem polecieć do dziadków?” A gdy tylko otrzymał odpowiedź twierdzącą, przytulił się i stwierdził, że damy radę. Damy radę bez Eryka i taty, bo jak się stęsknią to sami przyjadą. Dziwne to moje dziecko, potrafi być nadpobudliwym nicponiem, ale gdy przychodzi co do czego jest rozsądniejszy niż wielu dorosłych ludzi, których znam.

Do tej mojej wewnętrznej szarpaniny dołączyłam trzy kartki, bynajmniej nie z Wielkiej Brytanii. Dostałam je z Niderlandów, a przyszły z myślą o Danielu. To piękne ilustracje do Holenderskich opowiadań dla dzieciaków, wszystkie wydane przez ArtUnlimited.

4 komentarze:

  1. Cokolwiek postanowisz, wiem, że dasz sobie radę :*

    OdpowiedzUsuń
  2. ciekawam dalszego rozwoju akcji :)

    jak syn wierzy, że się uda - to będzie dobrze :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Trzymam kciuki :) trzeba próbować :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Piękne pocztówki.
    Co się stało z blogiem? Mam nadzieje że będzie się chwalić nadal z nami sowim pocztówkami.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń