Dokopałam się
do mojej wygranej w Kartkolotku od Kasi. Normalnie
zawsze gdy piszę Kasia bez nicka to się szczerzę. Ten wilk to moja
zmora, uwielbiam pocztówkę, ale zawsze gdy mam ją komuś wysłać
ona mi ginie. Dobrze, że została już tylko jedna sztuka, bo mimo
zbożnego celu domawiać nie mam zamiaru. Lubię gdy mi mówią
wprost ile mam płacić, a nie podchody robią. Co ja tam? A...
Dąbrówka – ciekawe na nazwisko, moja miała Kiryłłow –
powiedzmy, że po polsku tak by się to zapisywało. Co do mojego
„domu”. Wszebory leżą pośrodku wielkiego płaskiego pola, z tu
i ówdzie wystrzeliwującymi w niebo topolami, akacjami, albo
kasztanowcami, które okazjonalnie hulające tu burze, namiętnie
przetrzebiają. Las jest za szosą i nawet są w nim grzyby, tyle że
w tym roku jeszcze ich nie zbierałam i czuję, że nie będzie mi
dane. Kiedyś może i były wkoło lasy. Dziś raczej wiatr ma pole
do popisu, a wieje tak że ło matko! Miastowym to głowy urywa i
latają sobie, o tam... i tam... Bo ja to już miastowa nie jestem.
Jak to mój ojciec powiedział wczoraj komentując Olimpiadę i
zachowanie „Naszej genialnej” Isi – bo Krakowiacy to już są
tacy popaprani. Paweł tylko uniósł brwi (w końcu popaprany
Krakowiak), na co ojciec mu rzecze – Synu, ty to już nie
Krakowiak, ty nawet nie miastowy, tyś swój dziad – i w tym
momencie cała rodzina wybuchnęła śmiechem. Nie zmienia to faktu, że kiedy proszę Marcina (byłego męża), by przyjechał do Nas na weekend, ten zanim się zgodzi musi dodać swoje trzy grosze - Że gdzie? Że tam... Natalia tam nawet kruki zawracają, a psy dupami szczekają i ja mam się ładować w te głuszę? No i tym radosnym akcentem zakończę pitolenie i przejdę do prezentacji kartki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz