Dziś
są moje imieniny, teściowa właśnie zadzwoniła złożyć mi
życzenia, a ze skrzynki wyjęłam plik cudownych kartek i wszystko
naprawdę zapowiadało się wspaniale, a teraz nie wiem co mam ze
sobą zrobić. Naburczałam na synka, choć przecież on nie jest
niczemu winien i chyba żeby nie płakać przy nim, bo też zaczyna,
choć nie wie dlaczego siedzę i piszę. Siedzę i piszę by nie
schodzić na dół czekając na lekarza. Mama zawołała mnie ledwie
pożegnałam się z Ewą i już po chwili sprawdzałam puls i oddech,
a potem próbowałam robić reanimacje, tyle że mojej babci nie było
już po co reanimować. Robiłam to bardziej dla siebie niż dla
niej. Zawsze kiedy odchodzi ktoś bliski człowiek cierpi, ja nie
okazuję tego na zewnątrz. Zamykam się wtedy w sobie, staram się
czymś zając. Kiedy zmarł dziadek mama nie mogła nic załatwić, a
ja wówczas świeżo po 18 urodzinach zajęłam się papierami,
pogrzebem, rozmowami z rodziną. Było mi łatwiej bo wiedziałam, że
pomagam. Teraz patrzę ma mamę i wiem, że jej ulżyło, a ja czuję
tylko złość. Wiem, że babcia była męcząca, nie chciała
chodzić choć mogła, była opryskliwa i słuchała się tylko mnie.
Wiem, że zawsze była trudnym człowiekiem, nie dlatego że była
niemiła, bo byłą uroczą dobrze wychowaną i elegancką kobietą,
przynajmniej przed udarem. Taką ją zapamiętam. Babcia po prostu
zawsze była wygodna, nawet mną nigdy się nie zajmowała, nie tak
jak inne babcie, ale i tak mam wiele ciepłych wspomnień związanych
z jej osobą i jest mi żal, że tak umierała. Długo,
nieprzyjemnie. Mam wrażenie, że nawet w domu była sama, choć my w
zasadzie ciągle byliśmy obok. Jest lato, kiedy oboje dziadkowie
jeszcze żyli siedzieliśmy zawsze na działce, dziadek w swoich
grządkach, babcia zabiegana gdzieś w kuchni. On nieco opryskliwi i
zrzędliwy, ona spokojna i uśmiechnięta. Obok domu rósł agrest i
porzeczki, a po maliny chodziliśmy do sąsiadki pani Neli, do której
teraz będę musiała zadzwonić i powiedzieć jej, że babci już
nie ma. Dla starszych ludzi to podwójnie zła wiadomość, odszedł
ktoś znajomy, a jednocześnie to znak, że i nas to niebawem spotka.
Brrryy
Lubicie
naleśniki? Nauczyłam się je robić właśnie z babcią, ona po raz
pierwszy zaczęła gotować dopiero mając 50 lat. Wyobrażacie to
sobie? Zawsze miała gosposię, znałam ją jako dziecko jeździłam
do niej do Domu Starców, bo dziadkowie łożyli na jej utrzymanie.
Nie pamiętam już jak się nazywała, czy kogoś miała? Ja zabrałam
babcie z ośrodka do domu, robiąc matce dziką awanturę, że w
ogóle śmiała ją tam umieścić. Rodzina powinna zawsze być
razem, nie ma ale...
Naleśniki
jedliśmy ze śmietaną i cukrem, a do tego były owoce, wiele
owoców. Do tej pory w lato nie mam ochoty jeść nic innego tylko te
owoce i naleśniki. Zrobię je dziś. Bo przecież muszę coś
zrobić. Najgorsze jest czekanie, a czekania jest sporo.
Powinnam
pisać o kartce, przepraszam ale choć tu mogę nieco nieskładnie
wylać z siebie nagromadzone myśli. Irina
(Vosya)
przysłała mi pocztówkę, która idealnie wpasowuje się w te
naleśniki, choć bez śmietany. Na południu Rosji jest teraz +20 -
+25ºC
z czego koleżanka wywnioskowała, że mamy tu chłodne lato. Biorąc
pod uwagę, że mój termometr znów pokazuje
+38ºC
nie mogę się z nią zgodzić. Jest gorąco, a to praktyczny minus
dzisiejszej sytuacji...
Przepraszam
i obiecuję, że kolejna dodana dziś kartka będzie bez tych
dywagacji, tak jakby nic się nie stało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz