piątek, 27 lipca 2012

Naleśniki na pożegnanie


Dziś są moje imieniny, teściowa właśnie zadzwoniła złożyć mi życzenia, a ze skrzynki wyjęłam plik cudownych kartek i wszystko naprawdę zapowiadało się wspaniale, a teraz nie wiem co mam ze sobą zrobić. Naburczałam na synka, choć przecież on nie jest niczemu winien i chyba żeby nie płakać przy nim, bo też zaczyna, choć nie wie dlaczego siedzę i piszę. Siedzę i piszę by nie schodzić na dół czekając na lekarza. Mama zawołała mnie ledwie pożegnałam się z Ewą i już po chwili sprawdzałam puls i oddech, a potem próbowałam robić reanimacje, tyle że mojej babci nie było już po co reanimować. Robiłam to bardziej dla siebie niż dla niej. Zawsze kiedy odchodzi ktoś bliski człowiek cierpi, ja nie okazuję tego na zewnątrz. Zamykam się wtedy w sobie, staram się czymś zając. Kiedy zmarł dziadek mama nie mogła nic załatwić, a ja wówczas świeżo po 18 urodzinach zajęłam się papierami, pogrzebem, rozmowami z rodziną. Było mi łatwiej bo wiedziałam, że pomagam. Teraz patrzę ma mamę i wiem, że jej ulżyło, a ja czuję tylko złość. Wiem, że babcia była męcząca, nie chciała chodzić choć mogła, była opryskliwa i słuchała się tylko mnie. Wiem, że zawsze była trudnym człowiekiem, nie dlatego że była niemiła, bo byłą uroczą dobrze wychowaną i elegancką kobietą, przynajmniej przed udarem. Taką ją zapamiętam. Babcia po prostu zawsze była wygodna, nawet mną nigdy się nie zajmowała, nie tak jak inne babcie, ale i tak mam wiele ciepłych wspomnień związanych z jej osobą i jest mi żal, że tak umierała. Długo, nieprzyjemnie. Mam wrażenie, że nawet w domu była sama, choć my w zasadzie ciągle byliśmy obok. Jest lato, kiedy oboje dziadkowie jeszcze żyli siedzieliśmy zawsze na działce, dziadek w swoich grządkach, babcia zabiegana gdzieś w kuchni. On nieco opryskliwi i zrzędliwy, ona spokojna i uśmiechnięta. Obok domu rósł agrest i porzeczki, a po maliny chodziliśmy do sąsiadki pani Neli, do której teraz będę musiała zadzwonić i powiedzieć jej, że babci już nie ma. Dla starszych ludzi to podwójnie zła wiadomość, odszedł ktoś znajomy, a jednocześnie to znak, że i nas to niebawem spotka. Brrryy
Lubicie naleśniki? Nauczyłam się je robić właśnie z babcią, ona po raz pierwszy zaczęła gotować dopiero mając 50 lat. Wyobrażacie to sobie? Zawsze miała gosposię, znałam ją jako dziecko jeździłam do niej do Domu Starców, bo dziadkowie łożyli na jej utrzymanie. Nie pamiętam już jak się nazywała, czy kogoś miała? Ja zabrałam babcie z ośrodka do domu, robiąc matce dziką awanturę, że w ogóle śmiała ją tam umieścić. Rodzina powinna zawsze być razem, nie ma ale...
Naleśniki jedliśmy ze śmietaną i cukrem, a do tego były owoce, wiele owoców. Do tej pory w lato nie mam ochoty jeść nic innego tylko te owoce i naleśniki. Zrobię je dziś. Bo przecież muszę coś zrobić. Najgorsze jest czekanie, a czekania jest sporo.
Powinnam pisać o kartce, przepraszam ale choć tu mogę nieco nieskładnie wylać z siebie nagromadzone myśli. Irina (Vosya) przysłała mi pocztówkę, która idealnie wpasowuje się w te naleśniki, choć bez śmietany. Na południu Rosji jest teraz +20 - +25ºC z czego koleżanka wywnioskowała, że mamy tu chłodne lato. Biorąc pod uwagę, że mój termometr znów pokazuje
+38ºC nie mogę się z nią zgodzić. Jest gorąco, a to praktyczny minus dzisiejszej sytuacji...
Przepraszam i obiecuję, że kolejna dodana dziś kartka będzie bez tych dywagacji, tak jakby nic się nie stało. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz